Przyjeżdżaj będzie fajnie

 


 

Przyjeżdżaj będzie fajnie usłyszałam pewnego dnia w słuchawce telefonu. Sylwester w Gruzji, takiego czegoś nigdy nie widziałaś, musisz to zobaczyć, przyjedziesz ? prawda?  Godzina 18.43  lotnisko w Kopitnari, na zewnątrz deszcz i wiatr. Chyba pierwszy raz w tym kraju wychodzę z samolotu i jestem zaskoczona pogodą, ale niby czego miałabym się spodziewać  jest 25 grudnia.                               Pewnie zapytacie, no dobra  a gdzie się podziało pół roku?. W zasadzie to miałam plan napisać co się działo przez ostatnie sześć miesięcy, ale chyba nawet ja sama tym tematem nie jestem zbytnio zainteresowana wiec sobie odpuszczę. Pracowałam, w międzyczasie pracy odbyłam  szaloną podróż do Iranu, o której zapewne kiedyś opowiem, chociaż wołałabym o niej zapomnieć, i jedną krótka delegacje do Gruzji, a tak bo Gruzja w moim życiu zdarzyła się przypadkiem przez pracę, tak jak przypadkiem zdarzyła mi się moja praca. Głupi ma szczęście ;). Podobno

A  wiec wysiadamy sobie z samolotu, ciemno zimno a ja tyle opowiadałam memu dziecku o słonecznej Gruzji mandarynkach, figach, palmach. Trudno ma przygodę. Zaraz po odprawie oblepia nas wianuszek taksówkarzy  oferujących podwózkę  gdzie tylko trzeba. Wypatruje w tym tłumie takiego, który najmniej się przepycha i najmniej krzyczy. Wybór pada na Davita, taki sympatyczny, uśmiechnięty jakby mu dokleić skrzydełka to mógłby robić za cherubinka na walentynki, a ten jego uśmiech ech sen szalonego jubilera tyle złota w jednym miejscu to ostatnio widziałam w skarbcu na Wawelu,  powierzam mu nasze bagaże i karteczkę z adresem gdzie mamy nocować, sama idę załatwiać karty telefoniczne i wymianę części gotówki na gruzińskie lari.

Sprawy załatwione, pakujemy bagaże do pięknej nowej toyoty prius, jeszcze mała negocjacja ceny bo miłość  braterska miłością, ale 20 $ a 20 gel robi różnice, Davit okazuje się być uczciwy i rozsądny bo  cena staje na 30 gel  i ruszamy do centrum Kutaisi.

Pierwsze schody się pojawiają  gdy nasz  kierowca nie może znaleźć mimo najszczerszych chęci adresu  stancji. Na szczęście mam numer telefonu mojej szalonej gruzińskiej koleżanki, która nam te noclegi załatwiała, przynajmniej tak mi się wydawało. Okazuje się ze numer jest do koleżanki jej koleżanki, której ona to zleciła, a ta znalazła pierwszy lepszy namiar  na Internecie i tam nas zalogowała, i ona nie wie gdzie to jest, ale jest światełko w tunelu bo ma numer do właścicielki . Davit  dzwoni gdzie trzeba , ogarnia trasę i po kilku minutach dojeżdżamy do celu.  Żona właściciela bardzo miła i uczynna, mamy dla siebie całe pięterko, czyste pokoiki, ręczniki, aneks kuchenny. Jest dobrze do jutra przeżyjemy.  Pomimo zapewnień że jutro przyjedzie po nas kolega, na wszelki wypadek Davit zostawia swój numer telefonu i zapewnia ze o każdej porze dnia i nocy  można dzwonić. Żegnamy naszego szofera, wypychając mu kieszenie krówkami z Goplany, oby mu tylko złota nie wyciągnęły te ciągutki :) zostawiamy bagaże i pędzimy do centrum, żeby zobaczyć świąteczne iluminacje oraz  zjeść cos ciepłego.

Kutaisi po zmroku okraszone kolorowymi światełkami jest całkiem ładne, dla mnie dużo ładniejsze niż w dzień.

Odwiedzamy stylową knajpkę w centrum, ach jak ja tęskniłam za tymi smakami, patrząc w kartę wszystko by się jadło oczami, jejusiu jak ja kocham gruzińskie jedzenie aaaaa. Zupka charczo, megrelskie chaczapuri, gruzińska sałatka z pomidorów i ogórków z dodatkiem kolendry i zmielonych orzechów włoskich tu zwanych greckimi, i kufel piwa argo, piwo które ukochałam od kiedy postawiłam pierwszy raz stopy na gruzińskiej ziemi. Brzuszki pełne, można wracać na nocleg …






Komentarze