Obłoczek nad Szcharą

 

   Koniec czerwca. Siedzę na kamieniu oparta o ścianę średniowiecznego muru cerkwi Lamaria. Wokół turyści, samochody, gwar. W Svanetii  trwa sezon turystyczny . Zahipnotyzowana wszechogarniającą mnie zielenią  wpatruje się w ośnieżony szczyt  Szchary (gruz. შხარა) – najwyższy szczyt Gruzji  i trzeci co do wysokości szczyt Kaukazu, mierzy 5193 m n.p.m., przysłania go tylko jedna mała chmurka. Podobno czasami na małą chwilkę  chmurka  odpływa i Szchara ukazuje się w całej swojej okazałości, ale przecież nie będę tu siedziała nie wiadomo jak długo, a jeśli nie zobaczę  dziś to już nigdy nie zobaczę.    Z natury jestem niecierpliwa, chcę wszystko szybko i natychmiast, ot taka rozpuszczona księżniczka, do tego w moich planach podróżniczych nie ma miejsca na powroty. Więc siedzę i czekam. Niby widok jak widok, ale jakoś nie mogę oderwać  wzroku, no i ten uparty obłoczek mógłby się  przesunąć  kawałeczek. Chmurka nie odpływa, w przeciwieństwie do mnie. Czas się zatrzymał, ktoś wyłączył mózg, może to nadmiar czaczy, może ciśnienie bo jesteśmy  na wysokości ok. 2100 m n.p.m przez chwile umyka mi to co dzieje się dookoła. Ktoś kładzie  rękę na moim  ramieniu i łagodnym głosem pyta ,,poczemu ty placzesz?,,. Co, jak, gdzie ?  Ja nie, nie ja nie płacze, przecież  ja nigdy nie płacze, nawet na najbardziej smutnych filmach.  Wysoki  mnich, siada obok . Połączenia mózgowe wracają na swoje miejsce, no tak przecież widziałam go już wcześniej, siedział tam na górce z telefonem komórkowym . Klasztor z jedenastego wieku, mnich niczym wyrwany z epoki  i telefon komórkowy, powinnam się już była nauczyć że Gruzja  to kraj kontrastów, no to mam kolejny  przykład. Ale nie ma mowy żebym płakała, a jednak  chyba cos mi się oczy spociły, i tak jakoś  głosu z siebie wydobyć nie mogę.  No bo no, staram się poskładać jakieś  pojedyncze słowa po rosyjsku (a nie mam ich w głowie wiele) no bo ten obłoczek, bo góry nie zobaczę, bo zaraz trzeba wyjeżdżać –chlipię niczym mała dziewczynka której śmieciarka rozjechała ukochanego kotka. Nie wiem co ze mną nie tak, nigdy w życiu tak nie miałam. Jakieś rozczulanie się, szlochy nie nie to nie mogę być ja, to nie w moim stylu.  Nasz kierowca już chyba się niecierpliwi bo delikatnie dźwiękiem  klaksonu  daje  do zrozumienia żeby już wsiadać, dziewczyny wołają do pamiątkowego zdjęcia na tle Szchary. Trzeba być cierpliwym,  jak przyjdzie czas to zobaczysz, mnich przez chwilę jeszcze cos mówi o sercu, ziemi, Bogu i przeznaczeniu, nie wiele z tego zrozumiałam trzeba było w podstawówce nie wagarować na rosyjskim, no to  do zobaczenia- do widzenia. Czas wsiadać do samochodu bo kierowca chociaż fajny i na wyłączność to jednak  droga przed nami trudna. Ostatnie spojrzenie na góry, borze szumiący  ile ja bym dała by mieć taki widok z okna. Wracamy do Mestii, by następnego dnia wyjechać  do już  dobrze znanego mi Batumi.  Czy kiedyś wrócę  do Svanetii?




Komentarze